Halo, halo! Za nami trochę ponad 2 tygodnie jazdy w słonecznym Bear Mountain. Wydaje się, że dwa tygodnie to mało czasu, a jednak jak myślę o pierwszym dniu, to czuję jakby to było lekko z miesiąc za Nami. A pierwszy dzień trudno zapomnieć po atrakcjach jakie przygotował nam Macio Krywult na początek przygody. Ale po kolei…
Post udostępniony przez Maciek Krywult (@krywultini)
Po dotarciu na miejsce zaczęliśmy od odbioru Naszych wykupionych przed sezonem w internecie karnetów. To była jedyna opcja, bo praktycznie wraz z rozpoczęciem sezonu znika możliwość ich zakupienia. Nasz midweek pass Bear + Summit (Czyli bez weekendów.) Kosztował 365$. Ja doliczyłem sobie ekstra ubezpieczenie karnetu za 35 dolców (Można odzyskać cześć pieniędzy z karnetu np. W przypadku kontuzji, czy innych niezależnych od Nas przyczyn. Ja zamawiałem przed wyrobieniem wizy to wolałem dopłacić). Żeby zobrazować jak bardzo opłaca się kupować sezonowy karnet, dodam, że jeden dzień jazdy kosztuje tu 90 baksów. Czyli wychodzi na to, że Krynica ma jednak rozsądne ceny… Dopłacanie za jazdę w weekendy raczej nie ma większego sensu, bo z tego co Wiem robi się tu taki festyn, że Białka w ferie wysiada. Nasi Polscy Janusze przy swoich Amerykańskich odpowiednikach wypadają co najmniej blado. Tutejszy Jerry mix jest niesamowity: Rednecki z krwi i kości (grubych kości) jeżdżący bez koszulek (Albo w samych kurtkach na goły tors), ludzie dinozaury czy inne maskotki, Panie wyglądające jak rodem z filmów dla dorosłych, czy całe grupy w jeżdżące w takich samych przebraniach. Generalnie mamy tu wszystko co można sobie tylko wymarzyć, a to wszystko skąpane w akompaniamencie popularnych tutaj grających plecaków i pod czujnym okiem dziesiątek obiektywów gopro. Pozytywnie, kolorowo, ale mnie osobiście jakoś taki klimat do siebie nie przekonuje. Może dlatego, że jestem zwykłym Polakiem szarakiem? Wysyp robi się około piątku, w weekend przy dobrej pogodzie musi być dopiero zwariowanie. W tygodniu jest raczej spokojniej i dużo bardziej widać naparzających lokalsów i ludzi nastawionych na konkretną jazdę.
My Nasz wyjazd rozpoczęliśmy od przetestowania sprawności lokalnych służb medycznych. Bez wcześniejszych ustaleń testu podjął się wspomniany wcześniej Macio. Pierwszy dzień, pierwszy wjazd na górę, pierwszy skoczek, który ruszył na park i pierwsza przeszkoda – mały kicker z może 2 metrami stołu i niewinnie wyglądająca z góry FS trója. Wyglądało, że trochę przekręcona ale nic groźnego. Zjechałem za nim jako pierwszy upewnić się, że wszystko okej ale jedyne w czym się szybko upewniłem, to że mocno okej nie jest. Prawa cześć twarzy widać po mocnym uderzeniu, drgawki i zero świadomości. Klasyczny nokaut… Na szczęście szybko podjechały z pomocą dwie dziewczyny, które były pielęgniarkami i pomogły nam ogarnąć odzyskującego świadomość Maćka i wezwać pomoc. Po zwiezieniu na dół i krótkiej wizycie w szpitalu diagnoza wstrząsu mózgu i kilku dni przerwy od deski to było to co chcieliśmy usłyszeć. Co prawda bolące zęby dokuczały Maćkowi mocno jeszcze kilka dni ale mogło być znacznie gorzej…
Teraz coś o samym parku. Jest naprawdę duży i to mu trzeba przyznać! Nie wiem jak się ma do innych resortów w USA ale porównując do polskich warunków to… Dobra, żartowałem. Sądzę, że w Europie może Laax w Szwajcarii mogło by próbować się do jakichś potyczek, choć nigdy tam osobiście nie byłem. Nawet jeśli, to te parki różnią się od siebie na pierwszy rzut oka, przede wszystkim dlatego, że park tutaj od praktycznie samej góry otoczony jest drzewami. Raz że to fajnie chroni od wiatru, a dwa, że pojawiają się opcje na wybór różnych tras, które przeplatają się przez całą długość około 2 km trasy. Jak sobie zapragniesz tam jedziesz i zawsze jakieś przeszkody na człowieka trafią. Chociaż najgłówniejsza snowparkowa nitka szybko staje się znana i wiesz, chociażby po natężeniu ruchu że „to ta”. Ale tak jak mówię, zbaczanie z niej na nudę nie narazi na pewno. Tu zaznaczam, że poza samymi przeszkodami „sztucznymi” mam tu na myśli śniegowe twory jak kickery, cornery, step upy, step downy, pompki, kąty, węże, platformy i wszystko co tam sobie człowiek może wymyślić w każdej konfiguracji i wielkości. Ilość przeszkód zrobionych ze śniegu jest niesamowita, trzeba też dodać że armia shaperów dba o to wszystko praktycznie cały dzień na bieżąco. Generalnie jadąc lajna mijasz zawsze gdzieś ekipę szejpująca jakiś fragment parku. Chłopaki urobieni są po łokcie, trzeba uczciwie przyznać.
Jako głównie jibber, muszę przyznać, że trochę metalu brakuje, głównie zwykłych klasycznych raili pod dobrymi kątami. Czasem mam wrażenie, że chłopaki od Parku za dużo kombinują, zamiast postawić na prostotę. Park jest na bieżąco przebudowany, więc może jeszcze się tutaj trochę pozmieniać. Trzeba wspomnieć jeszcze o bardzo fajnym setupie ze schodami który znajduje się na dole lekko z boku od głównego wyciągu z naprawdę fajnie pomyślanymi przeszkodami. Szkoda że podchodzenie pod niego jest takie męczące. Póki co najbardziej rozczarowuje Nas tutaj chyba pogoda, trafiliśmy podobno na jedną z najgorszych zim od wielu lat. Wcześniej bardzo śnieżna ale teraz kilka razy przegraliśmy już z deszczem, wiatrem i chmurami, na dalszą część co prawda zapowiadają więcej słońca ale też będzie zimniej, czyli mamy sporą szansę na „beton” w Bear Mountain. Oby jak najmniej. Do kolejnego meldunku! Ejkej.
Post udostępniony przez Aleksander Ejkej Kupis (@aleksander_ejkej)
Fot: Roger Wanke