Polska ekipa wyjechała na Stanów! Zapraszamy do pierwszego tekstu przygotowanego przez Ejkeja, który opowiada co na chwilę obecną się im przydarzyło 🙂
Po wielu sezonach spędzanych głównie w Polsce, ewentualnie w lodówkach u naszych zachodnich sąsiadów, co było spowodowane głównie chęcią jeżdżenia zawszę jak najwięcej, przy ograniczonych zasobach finansowych. Wreszcie nadszedł ten upragniony od wielu lat moment – wizyta snowboardowa w USA. A dokładniej w uchodzącej za kolebkę snowboardingu, pięknej i pełnej wolności – Kalifornii.
Wyjazd, którego do końca się nie spodziewałem, gdyż nadmiar pieniędzy, które udało mi się w ostatnim czasie zaoszczędzić, miały iść na zmianę mojego wysłużonego już samochodu. Oraz w wejściu w tzw. „Dorosłe i poważne życie”. Niestety (a może stety?) w wertowaniu ofert z otomoto skutecznie przeszkadzało mi dwóch kolegów – Krzysiek „Zombi” Karch (1 wizyta w bear mountain), oraz Maciej Krywult (2 takie wizyty). Wiedziałem, że planują wyjazd już od dawna ale uważałem, że z racji planowanych wydatków wyjazd jest poza moim zasięgiem.
Tak jak kropla drąży kamień, tak ich rozmowy na temat wyjazdu drążyły i Mnie. W końcu serce doszło do głosu i zadałem sobie pytanie – kiedy jeśli nie teraz? Prawda była taka, że wizyta w Bear Mountain była moim snowboardowy marzeniem praktycznie od kiedy jeżdżę i lepszego momentu do jego realizacji już mieć raczej nie będę. Ekipa zbierała się coraz pokaźniejsza – co było kolejnym motywatorem. W końcu zapadła decyzja – jadę! Szybki zakup karnetu żeby się nie rozmyślić i czekamy na 1 lutego. Finalnie ekipa jaka wyruszyliśmy to: Krzysiek Karch z dziewczyną, Maciek Krywult, Roger Wanke (Nasz czlowiek Foto – video), oraz Roger Andrzej Wójcik (Dolatujący kilka dni później), no i oczywiście Ja.
Sam lot do Los Angeles zajął nam ponad 30 godzin, głównie przez to, że w ramach oszczędności zaczęliśmy naszą podróż w Dusseldorfie, gdzie samo dotarcie tylko zajęło nam 10 godzin podróży samochodem. Następnie wizyta w Paryżu i dopiero finalny lot do miasta aniołów. O LA nie będę się rozpisywał, bo to po prostu trzeba samemu poczuć i zobaczyć, tym bardziej, że te kilka godzin tutaj to nawet nie liźnięcie. Generalnie stany póki co robią na mnie piorunujące wrażenie, oglądanie na żywo tego co od dzieciaka znasz z „amerykańskich filmów” jest bardzo ciekawym doświadczeniem.
I tak – Ameryka to wolność, która uderza Cię od pierwszych chwil tutaj. Big Bear Lake przywitało Nas ogromną ilością topniejącego już śniegu, po rekordowych od wielu lat tegorocznych opadach. Klimat miasteczka zwala z nóg, stare amerykańskie samochody i domy zakopane w hałdach śniegu robią niesamowity klimat. Ludzie są wyluzowani i życzliwy, nikogo nic też tutaj nie dziwi. Każdy wygląda jak chce, jeździ czym chce i mieszka jak mu się podoba. Przykład z dzisiaj – około 50 letnia hipiska w starym garbusie w wersji cabrio przy 10 stopniach nikogo na ulicy raczej nie dziwiła. Wolność i tolerancja w najlepszym wydaniu – piękna rzecz. Jet lag i 40 godzinna podróż daje się we znaki i cieżko jest się jeszcze zebrać do kupy, a tym bardziej do dłuższego pisania, więc Tyle w ramach wstępu. Następna część powinna być już konkretniejsza i bardziej snowboardowa, więc stay tuned! Ejkej.
Fot: Roger Wanke